Powrót

Piotr Jaroszyński
Rok z Chełmońskim

W czasach napięć i przesileń społecznych, gdy ze wszystkich stron jesteśmy szarpani przez różnego rodzaju specjalistów od dezinformacji i rozdrażniania, warto jest choć na chwilę oderwać się i odetchnąć. Zamiast patrzeć w skrzeczący telewizor lepiej pójść na przykład do muzeum, w którym napotkamy arcydzieła polskiego malarstwa. A mamy się czym chwalić: Matejko, Gierymski, Chełmoński, Brandt, rodzina Kossaków, Wyspiański, Malczewski, i tylu, tylu innych.
Zatrzymajmy się tym razem przed dziełami Chełmońskiego. Dziś w roku 1998 mamy piękny, jesienny dzień, w sadach dojrzewają jabłka, niektóre liście już się przebarwiają na kolor złocisty, czerwony, brązowy; słońce wciska się pomiędzy gałęzie, jest ostre, ale już nie tak ciepłe jak latem. Stoimy przed obrazem namalowanym przed ponad 100 laty, widzimy jakąś bezkresną biel śniegu wtapiającego się może w mgłę, a może w lekką zadymkę; czujemy drżenie wiatru i chłód mrozu. Jest zima, stadko kuropatw z nastroszonymi piórami stanęło w bez ruchu, a może wolno, wolniutko posuwa się w biel, i wiatr.
Gdy już nasycimy się zimą, możemy poszukać wiosny. Takiej wiosny, że pachną łąki, złocą się kaczeńce, błyszczą w słońcu rozlewiska, i strumienie przemienione w rwące potoki. A nad łąkami unoszą się czajki, z tymi charakterystycznymi skrzydłami jak łopatki, załamujące lot jak dziecinny latawiec, który spada w dół i rozbije się niechybnie o ziemię, ale czajka nie, robi zwrot i znowu z krzykiem odciąga zbyt ciekawskich od gniazda ukrytego w trawie. Popatrzmy jeszcze chwilę, ale ostrożnie, żeby ptaków nie płoszyć.
W skwarne letnie południe, gdy jest akurat przerwa na obiad, łaciaty piesek, może Burek, a może Ciapek, albo Misiek, taki, jakich pełno jest na polskich wsiach, zaszył się w ukwieconej trawie. Złote kłosy szumiącego tuż obok zboża poprzelatanego chabrami i makami dają miły cień. Pies uniósł głowę i nasłuchuje, a nuż gospodarz zagwiżdże i trzeba będzie zerwać się na równe nogi, ale nie, jest cicho, można jeszcze odpocząć.
Nagle zrywa się burza. Przestraszone krowy pędzą jak oszalałe, wiatr siecze deszczem, drzewa i krzew gną się nieomal do ziemi, a dzieci szukają ratunku u Boga, kreśląc nieustatnnie znak krzyża...
Potem nadchodzi babie lato. Jakiś inny czarny Burek patrzy w dal na pasące się stada, a dziewczynka leżąc na ziemi rozsnuwa nić babiego lata i patrzy rozmarzona w niebo. Kto wie, o czym myśli, za czym tęskni? Kto to wie?
Jesienią na ukraińskim stepie woźnica nieomal nie może utrzymać czwórki koni, które tak galopują, że darń i błoto pryska im spod kopyt. Oczy przekrwione, grzywy rozwiane, a jesienne ciemne chmury zwiastują nadchodzącą zimę, która zagości na kresach na wiele miesięcy. Może staniemy wówczas rozgwieżdżoną nocą przed chutorem, i może zaproszą nas do środka, aby się ogrzać? Kto to wie?
Józef Chełmoński pisał: "Przywiązanie do swoich było mi podstawą czynów moich i zajęć..." (1875). A w innym liście czytamy: "Na czym urosłem, to się nie starzeje. Wszystko, co mam, z naszego dostałem nieba nade mną - a w uszy dziadowskie pieśni i odpustowej Matki Boskiej blaski na oczy, a potem co tylko pomyślę, to wszystko stamtąd poszło" (1877).

Pokolenie Chełmońskiego tworzyło w czasach, gdy Polski nie było na mapie Europy, gdy nadzieja na niepodległą Polskę wciągała w powstańcze szeregi najzdolniejszą młodzież, którą później zaborca skazywał na lata Sybiru. Ale mimo tych trudności i prześladowań w kręgach artystycznych i wśród elit intelektualnych panowała atmosfera prawdziwie polska. Sztuka tchnęła Polską, jej dziejami, przyrodą i ludźmi. Jakże dziś brakuje nam takich elit, takich artystów. Choć może przyjdzie taki czas i odrodzi się pokolenie, które będzie umiało kochać Polskę, bo przecież tyle w nas jeszcze dobra i piękna.

Powrót

Stowarzyszenie Rodzina Polska www.rodzinapolska.pl