Powrót     Strona Główna Rodziny 
			Polskiej
Raport

Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński

RAPORT W SPRAWIE O. HEJMO

- WIELKA MANIPULACJA

 

31 maja 2005 r. ok. godz. 15 Instytut Pamięci Narodowej opublikował na swoich stronach internetowych (www.ipn.gov.pl) obszerny raport pt.: Sprawa O. Konrada Hejmo. Działania Służby Bezpieczeństwa przeciwko Kościołowi katolickiemu w latach 1975-1988. Dokument ten, liczący 71 stron, został opracowany i podpisany przez dr. Andrzeja Grajewskiego, dr. hab. Pawła Machcewicza i dr. hab. Jana Żaryna. Ze względu na charakter samej instytucji, która zleciła przygotowanie dokumentu, jak i autorów (wysoko utytułowani historycy), a także osobę, której dotyczy (wieloletni dyrektor rzymskiego ośrodka dla Polaków), należy podejść do sprawy z całą powagą, uwzględniając kryteria metodologii pracy naukowej.

Dokument nosi miano raportu. Raport, słowo pochodzenia francuskiego (le rapport), to sprawozdanie lub meldunek. W obu wypadkach taka forma wypowiedzi wskazuje na rzeczowość i zwięzłość, a więc na ukazywanie faktów, bez komentarzy i bez ocen. Czytając ów raport musimy badać, czy rzeczywiście jest on raportem. Drugi punkt, na jaki należy zwrócić uwagę, to pytanie: czego właściwie ów raport dotyczy? Trzeci, to jaki jest układ tematów.

Kluczowym punktem każdego tekstu jest tytuł, on bowiem ukazuje, o czym będzie mowa i pod jakim kątem. Przeczytajmy więc i zanalizujmy tytuł. Składa się on z dwóch części. Tytuł główny (większe litery, wytłuszczone): Sprawa O. Konrada Hejmo. Podtytuł (mniejsze litery): Działania Służby Bezpieczeństwa przeciwko Kościołowi katolickiemu w latach 1975-1988. Każdy, kto zna język polski i zasady formułowania tytułów, natychmiast się zorientuje, że dwuczłonowy tytuł bardzo sprytnie już w punkcie wyjścia rozstrzyga, że Ojciec Hejmo walczył w ramach Służby Bezpieczeństwa z Kościołem katolickim! Tak. Nie ma innej możliwości. Gdyby to nie było pewne lub gdyby walczył przeciwko SB tytuł musiałby być inny.

Dokument pozbawiony jest spisu treści. To poważny mankament, bo każda rozprawa naukowa musi posiadać spis treści (łącznie z podaniem stron). Dlaczego ten raport spisu treści nie posiada? Zrobienie spisu treści w tym dokumencie to jest kwestia kilku minut. A może chodzi o to, aby czytelnik nie ogarniał całości, lecz dał się pociągnąć wątkowi sensacyjnej narracji? Spróbujmy więc zrekonstruować ów spis treści. Całość składa się ze wstępu, dwóch części, zakończenia, dwóch załączników. A dokładniej:

Wstęp (1-10), O dokumentach Służby Bezpieczeństwa (1-4), Departament IV MSW (4-5), Departament I MSW (5-6), Wydział XIV Departamentu I MSW (6-7), Wydział III Departamentu I (7-8), Zakony w PRL (8-10). Część I. Lata 1975-1980 (10-11), Stosunki państwo-Kościół w latach 70-tych (11-15), Początki kontaktów o. Hejmo ze Służbą Bezpieczeństwa (15-22), Stopniowe pozyskiwanie (22-30), II. Lata 1980-1988 (30-32), Spotkanie w Warszawie w czerwcu 1983 (35-36), „Lakar” (37-38), Pod obcą flagą (38-47), Informacje przekazywane przez O. Hejmę (49-63), Zamiast zakończenia (63-64), (dwa) Załączniki (65-71).

Ten spis treści mówi nam bardzo wiele. Przede wszystkim znaczna część materiału nie jest raportem! Są to różne wiadomości na temat funkcjonowania Służby Bezpieczeństwa w PRL-u zebrane z różnych opracowań, dostępnych w bibliotekach lub na rynku księgarskim. Nic nowego, ale zajmuje ok. 20 procent tekstu. To dużo. To za dużo, jak na raport.

Uderza również niejednolitość stylistyczna tytułów, a nade wszystko jakiś przedziwny bałagan terminologiczny, jakże odległy od opracowania naukowego! Jest to raczej spis treści, zaczerpnięty z kryminału Agaty Christie lub Alfreda Hitchcocka. Stopniowe pozyskiwanie, Spotkanie w Warszawie w czerwcu 1983, Lakar, przecież takie tytuły rozdziałów lub paragrafów nie kwalifikują się do raportu. Wzrasta napięcie, pęcznieją metafory. A gdzie raport? Tytuł i spis treści ujawniają przedziwną nieodpowiedzialność metodologiczną. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z manipulacją? Aż nie chce się wierzyć.

Zacznijmy więc lekturę. Oto pierwsze zdanie Wstępu, który nosi podtytuł O dokumentach Służby Bezpieczeństwa. „Teczka pracy tajnego współpracownika ps. „Dominik”, a następnie kontaktu operacyjnego „Hejnał” z lat 1975-1988 obejmuje trzy woluminy, w sumie ok. 700 stron.” Przedziwne to zdanie, zwłaszcza, że ma to być zdanie początkowe. Zamiast bowiem przedstawić ogólnie zasady gromadzenia i opracowywania dokumentów przez Służbę Bezpieczeństwa, czytelnik dowiaduje się, że jakiś „Dominik” był współpracownikiem. Nie znamy jeszcze ani „Dominika”, ani „Hejnała”, nic nie wiemy, aby byli współpracownikami lub agentami. A jednak od samego początku jesteśmy zahipnotyzowani przez p.t. Autorów informacją, że w archiwach znajduje się teczka „Dominika”, który był „tajnym współpracownikiem”. Ma się rozumieć (ale tego możemy się na wstępie tylko domyślać), że tym „współpracownikiem” był Ojciec Konrad Hejmo. Tak bowiem jest ustawiony materiał już od samego początku. Ale jeśli tak, powyższe opracowanie nie jest raportem. Ani z uwagi na tytuł, ani z uwagi na spis treści, ani z uwagi na sposób podejścia do tematu. Dlaczego więc nazwano je „raportem”?

Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński

 

 

 


Link Nasz Dziennik
Powrót
|  Aktualności  |  Prawo do życia  |  Prawda historyczna  |  Nowy wymiar heroizmu  |  Kultura  | 
|  Oświadczenia  |  Zaproszenia  |  Głos Polonii  |  Fakty o UE  |  Antypolonizm  |  Globalizm  | 
|  Temat Miesiąca  |  Poznaj Prawdę  |  Bezrobocie  |  Listy  |  Program Rodziny Polskiej  | 
|  Wybory  |  Samorządy  |  Polecamy  | 
|  Przyroda polska  |  Humor  | 
|  Religia  |  Jan Paweł II  | 
do góry